poniedziałek, 20 czerwca 2016

Joanna Bator. Wyspa Łza.

Pretekstem do przyjazdu autorki do Sri Lanki (dawny Cejlon) i penetrowanie okolic wyspy Łza było zaginięcie bez wieści Sandry Valentini - Amerykanki, samotnie podróżującej przed laty po tej okolicy.
Ciekawa, pełna retrospekcyjnych wspomnień, autentyczna w szczerości do samej siebie, trochę filozoficzna i nostalgiczna to pisana sercem opowieść o wędrowaniu i poznawaniu ludzi i okolic, po których być może przemieszczała się amerykańska turystka.
Kontakty z tubylcami, opisy pięknej przyrody, dowcipne słowotwórstwo, określające najróżniejsze typy ludzkie i zwierzęce powodują, że jest to zupełnie inna książka niż te dotychczas przeze mnie czytane.
Pani Joanne to wieczny wędrowiec, z poniemieckiej willi w Wałbrzychu do bloku, następnie do stolicy i dalej po miastach, krajach, wyspach i nigdzie nie zostaje na stałe.Z zawodu antropolog, doskonały obserwator ludzi, zwierząt, roślin i wszystkiego co nas otacza.
W swojej twórczości często cytuje myśli innych autorów, a w tej książce Witkacego, który przed laty właśnie na Cejlonie usiłował uleczyć się z depresji.
Sama też swoje dotychczasowe życie rozkłada na czynniki pierwsze w poszukiwaniu sensu życia.
Pozycja czytelnicza ciekawa, ale chyba nie dla tych, którzy szukają łatwej i lekkiej lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz